flaga

Szkocja, górzysta kraina położona w północnej części wysp brytyjskich. Przez setki lat niezależne królestwo, od XVIII wieku część brytyjskiego imperium. Mnie osobiście kojarzy się z Braveheart Mela Gibsona, Seanem Conerry’m, whisky i Celticiem Glasgow, a od czasu kiedy interesuje się piwowarstwem również i dobrym piwem. Podczas omawiania browarnictwa brytyjskiego na blogu pojawiły się piwa ze szkockiego BrewDoga, jednakże nie mają one zbyt wiele wspólnego z tradycyjnymi trunkami warzonymi w tym regionie. BrewDog to 100% rewolucjonista, wyraźnie zainspirowany najbardziej awangardowym nurtem amerykańskiego browarnictwa. Pomimo, że jego niestandardowe piwa to w większości produkty nieprzeciętne, warto przyjrzeć się bliżej temu, co dumni Szkoci uważają za rdzennie swoje. A faktem jest, że mają czym się pochwalić…

Szkockie piwo nie jest nam zupełnie obce, nie tak dawno w ramach projektu Pinta uwarzono ejla w stylu scottish heavy. Była to interpretacja dość swobodna a to głównie za sprawą użycia słodu wędzonego, który w oryginałach raczej nie występuje. Szkockie ale różni się od swoich krewnych z Anglii w kilku zasadniczych punktach. Po pierwsze szczepem drożdży, który może nadawać piwu cech ziemistych, torfowych lub nawet lekko wędzonych. Po drugie  piwa te są zwykle skąpo chmielone a ich charakterystyka jest wyraźnie przesunięta w kierunku słodowości. Po trzecie, w zasypia zwykle występuje palony jęczmień, którego zadaniem jest nadać piwu wytrawności, przełamującej słodową dominację. Słabe chmielenie to nie tyle wynik preferencji tamtejszej ludności ile konsekwencja położenia geograficznego Szkocji. Chmiel nie miał tam odpowiednich warunków do uprawy dlatego trzeba było go sprowadzać z Anglii, często po mało atrakcyjnych cenach. Nic więc dziwnego, że niedostatek tego surowca ma swoje odzwierciedlenie w charakterystyce szkockich trunków.

To tyle jeśli chodzi o wstęp do dania głównego, którym będą dwa piwa z browaru Belhaven mieszącego się w Dunbar. Browar co rusz podkreślający swoje przywiązanie do regionu (podobnie jak Shepherd Neame) jednak jego asortyment wydaje się bardziej zróżnicowany aniżeli ten z hrabstwa Kent. W ofercie poza typowymi szkockimi ale (o różnej zawartości alkoholu i ekstraktu) znajdują się dwa stouty, klasyczne IPA oraz bitter. Od razu widać, że jest co degustować, ja  zdecydowałem się na Scottish Ale oraz Wee Heavy. Argumentem przemawiającym za tymi piwami jest ich dobra dostępność na rodzimym rynku.

 Scottish Ale

| Browar: Belhaven
| Nazwa: Scottish Ale (5,2% alk., ekst. b/d %)
| Gatunek: Scottish Export Ale
| Metka: Zakupione za 9 zł w Tesco

Opakowanie: Ładne i estetyczne w tonacji kremowej. Na krawatce flaga Szkocji czyli krzyż św. Andrzeja na niebieskim tle. Kapsel jest goły i to chyba jedyny element odstający od wysokiego poziomu opakowania. Butelka jest tłoczona i ma bardzo ładny kształt, jak zwykle w przypadku wyspiarskich ale jest zrobiona z przezroczystego szkła.

Kolor: Ciemno bursztynowy, klarowny.

Piana: Biała i drobna, średnio trwała. Ładnie oblepia szkło.

Zapach: Owocowo-słodowy, intensywny i łatwo wyczuwalny tuż po otwarciu butelki. W tle nuty przypominające lekko przypieczonego tosta, brak aromatów chmielowych.

Smak: Miękki, słodowo- karmelowy i lekko owocowy. Piwo sesyjne, pije się wspaniale sporymi łykami, prawie że żłopie. Całość wieńczy delikatna goryczka, inna aniżeli w przypadku bittera. Może to siła sugestii ale wydaje się pochodzić bardziej od palonego jęczmienia niż z chmielu. Piwo jest subtelne w odbiorze, nieźle zbalansowane. Z jednej strony Scottish Ale jest słodowo-owocowe, z drugiej kończy się wytrawnym akcentem. Doskonałe na początek przygody z ejlem. Nie jest tak goryczkowe jak Spitfire czy Old Speckled Hen. Posiada cechy, które w górniakach z wysp cenię sobie najbardziej, wyraźną owocowość, lekką karmelowość i niskie wysycenie CO2. Nut wędzonych czy torfowych nie stwierdziłem.

Podsumowanie: Piwo zupełnie niepodobne do szkockiej /-70 od Pinty, wiec jeśli tamta wariacja wydała Wam się nieciekawa to śmiało powinniście sięgnąć po Belhaven Scottish Ale. Piwo zaskakująco pełne w smaku z pijalnością na najwyższym poziomie. Polecam!

Ocena:

Wee Heavy to najmocniejsza odmiana spośród szkockich ejli, często nazywana również Scotch Ale. To miano ma podkreślić jego podobieństwa do innego sławnego alkoholu, również bazującego na słodzie. Według BJCP styl ten posiada dość sporą rozpiętość, zawartość ekstraktu może się wahać od 17 do aż 32 stopni w skali bailinga. Przejdźmy wiec do konkretów:

Wee Heavy

| Browar: Belhaven
| Nazwa: Wee Heavy (6,3% alk, 18% ekst)
| Gatunek: Strong Scotch Ale (Wee Heavy)
| Metka: Zakupione za 9,90 w Tesco

Opakowanie: Butelka jak zwykle z bezbarwnego szkła, kapsel bez nadruku. Etykieta bardzo mi się podoba, przedstawia czerwonego lwa, który zdobi również szkockie godło.

Kolor: Ciemny brąz z delikatnym czerwonym odcieniem

Piana: Drobna, jasno beżowa, średnio wysoka ale bardzo trwała. Pięknie odmierza każdy łyk. Jak na ejla, jest wręcz znakomita.

Zapach: Silnie słodowo- karmelowy, sprawia wrażenie dość ciężkiego w odbiorze. Na drugim planie delikatna owocowość, głównie wyczuwam aromat śliwki.

Smak: Piwo jest naprawdę złożone i ciężko przy pierwszym łyku określić jego dokładny profil. Pierwsze co się rzuca na język to treść, piwo jest gęste, mocno słodowe na co wskazywał już zapach. Oprócz słodowości mamy tu jeszcze karmel, lekki rozgrzewający posmak alkoholowy i owoce. Ta owocowość nie jest taka sama jak w przypadku Scottish Ale, bardziej kojarzy mi się z jakimiś wysokoprocentowymi nalewkami owocowymi niż z estrami charakterystycznymi dla brytyjskich piw. Goryczka praktycznie nie występuje, z biegiem picia narasta uczucie słodkości w ustach, które po przekroczeniu połowy szklanki mocno obniża pijalność tego trunku.

Podsumowanie: Charakterne, bogate w smaku piwo, idealne do aury panującej za oknem. Wyjątkowo mocno zaakcentowany alkohol, zważywszy na niskie odfermentowanie. Warto spróbować by móc wyrobić sobie o nim własne zdanie. Jestem pełen uznania dla piwowarów z Belhaven, że wypuścili na rynek tak ciekawy produkt. Nie jest to do końca moja estetyka, brakuje mi w tym piwie odrobiny palonej goryczki, która przełamałaby hegemonię słodu i uczyniła je bardziej pijalnym. Jestem przekonany, że tej zimy częściej będę sięgał po belgijskie dubble i koźlaki ale to już kwestia gustu każdego z nas. Jeśli tylko nadarzy się okazja,  chętnie spróbuję innego przedstawiciela tego stylu by przekonać się jak inaczej można zinterpretować Strong Scotch Ale.

Ocena:

Autor: Piotrek

Podziel się:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • email
  • Twitter
  • Wykop
  • Add to favorites