Kojarzycie cebulaki, czy też cebularze? Kawałek pieczywa wypełniony w środku nadzieniem z podduszonej cebulki i obsypane makiem. Pyszności! Mi kojarzą się z rodzinnymi stronami, gdzie były bardzo popularne. Ponieważ od kilku miesięcy nie kupuję pieczywa, tylko piekę je sam (na zakwasie, drożdży powinno się używać do szlachetniejszych procesów), postanowiłem zrealizować projekt cebulaki na zakwasie. Zainteresowani? To czytajcie dalej! (jakość zdjęć paskudna, wiem, przepraszam)

Na początek podstawa. Zakwas. Zakwas to takie zwierzątko, które się hoduje w domu. Poczytać o tym możecie w internetach. Jest zatrzęsienie poradników o tym, jak zakwas hodować, pielęgnować, karmić i wyprowadzać na spacer. Znajdziecie też mnóstwo przepisów na chleby na zakwasach, a ja Wam od siebie dodam, że mam kilka sprawdzonych, prostych i dających przepyszne efekty. Na dodatek nie wymagających zbyt wiele zachodu. Jak będzie zapotrzebowanie to się podzielę :)

Kulka ciasta

Kulka ciasta

Ale wróćmy do cebulaków. W internetach znów zatrzęsienie przepisów, jednak wszystkie na drożdżach. A tego nie chciałem. Zacząłem więc kombinować – po pierwsze: mąka. Cebulaki są pszenne i tego się będę trzymał. A więc mąka pszenna, najlepiej lekka. Wybrałem typ 450 z Lidla (sprawdza się też do pizzy). W internetowych przepisach jest też mleko i jajko – w sumie czemu nie. Zakwas sobie z tym poradzi.

Ostatecznie zaplanowałem tak: 500 g mąki, czyli potrzebowałem coś koło 170 g zakwasu (zawsze stosuję taki stosunek: 1 część zakwasu, 2 części mąki), mleko i 1 jajko. Jajka postanowiłem całego nie dawać – chciałem posmarować swoje cebulaki, żeby się ładnie błyszczały. Bez soli (to jednak był błąd, następnym razem dam 10 g).

Teraz farsz. Cebula, cebula, cebula. Ogołociłem lodówkę i wyszło mi coś 700 g mieszanej – czerwonej i białej, o różnej ostrości. No cóż, ostry nóż i siekamy (w miarę drobno). Od razu powiem, że w moim gotowaniu zawsze zaszczytne miejsca zajmują: oliwy (różne, mam własną oliwę czosnkową i własną oliwę chili, jak chcecie, to opiszę), ocet balsamiczny (ostatnio udało mi się kupić figowy – pycha!), olej sezamowy oraz cała gama sosów sojowych i paprykowych (te drugie mam w wersjach od urywających dupę i piekących 2 razy po takie, które można stosować zamiast ketchupu). I wszystko to, w różnych proporcjach, wraz z odrobiną soli trafiło do miski z cebulą. Zostałem ją tam chwilę, żeby zmiękła i puściła sok.

Cebulka

Cebulka

Wróćmy do ciasta. Ostatnio, jak gdzieś tam zapostuję zdjęcie wyjątkowo udanego chleba, dostaję pytania w stylu: „a jaką maszyną pieczesz ten chleb?”  WTF?! Ludzie są aż tak leniwi, że chwila mieszania wody i mąki ich przerasta? Jaka maszyna? Własne łapki, formeka keksówka i stary piekarnik Wrozametu. Wyprowadzę nawet twierdzenie, że jak się nie potrafi samemu przygotować chleba, to powinno się dać sobie z tym spokój.

Dobra, do brzegu. Ciasto. Nie podam Wam innych proporcji poza tym, że do 170 g zakwasu dodałem 500 g mąki, a potem nalałem mleka i większość jajka rozbitego w oddzielnej miseczce. Ile mleka? Tyle, żeby ciasto się wyrabiało, było sprężyste i się mocno nie lepiło (ale trochę ciągnęło za ręką, jak to na pizzę). Wyrabiamy 10 minut, potem kulkę odstawiamy na 10 minut i znów wyrabiamy. Chwilę, albo nawet dwie.

Cebula tymczasem trafia na patelnię. TIP: jak chcecie używać sosów/przypraw to fajnie jest je dać najpierw na rozgrzaną patelnię i chwilę odparować. TIP2: parujący zielony sos z habanero pali w oczy. Niech się tam cebulka dusi, bo sporo jej jest.

Dodaki

Dodatki

Teraz musiałem się chwilę zastanowić nad mechaniką. Zakwas rośnie nieco słabiej niż ciasto na drożdżach. Jeśli nałożę na placki ciasta cebulę od razu, to pod spodem mogę dostać zakalec. Postanowiłem więc dać plackom wyrosnąć i dopiero nałożyć dobroci. Podzieliłem ciasto na 10 różnych części, nasmarowałem blachę i palcami uformowałem placki (jak widać z różnym efektem). A ponieważ miałem mało czasu na rośnięcie, to wrzuciłem do piekarnika i lekko podniosłem temperaturę (takie przyśpieszanie jest ok dla takich wypieków, ale do chleba tego nie polecam).

Dobroci ciąg dalszy

Dobroci ciąg dalszy

Tymczasem oczywiście na patelni objętość cebuli się zmniejszała, a zapachy spowodowały solidarne podwyższenie aktywności ślinianek, zarówno u ludzi jak i u psów. Trzeba mieszać i pilnować, żeby się nie przypaliło. Poziom pikantności: odpowiedni.

Dobra, trochę ponad godzinę później placki wyrosły (zrobiły się dwa razy wyższe). Minusem takie wymuszonego, szybkiego wyrastania jest spore wysuszenie skórki, ale przy cebularzach to nie problem. Denkiem szklanki od piwa powgniatałem trochę środki i zapakowałem cebulę. Wyszło sporo. Jeszcze tylko paluszek w jajku, tym co zostało z robienia ciasta (nie mam niestety takiego pędzelka, jakiego używała moja babcia) i smarujemy wystające ciasto. Na fotkach widać, jaki to daje efekt.

 

Tymczasem rozgrzałem już piekarnik, max, czyli pewnie coś koło 220 stopni. Tace z cebulakami trafiły tam na jakieś 15 minut (trochę za długo, patrząc na kolor).

Placki, farsz i pieczenie

Placki, farsz i pieczenie

Cebulaki wyjęte, zapach niesamowity. Oczywiście wyczekałem tylko kilka minut, żeby pierwszego dało się utrzymać w palcach i nie poparzyć ust – testujemy! I wiecie co? Pyszne!

Pyszka!

Pyszka!

Podsumowanie: generalnie wypieki na zakwasie są pyszne i proste. Nie wymagają drożdży, są fantastyczną alternatywą dla zalewającego nas pieczywa o fatalnej jakości. Pielęgnacja zakwasu też trudna nie jest. A efekty? Powiem tyle: cebulaki nie przetrwały 48 godzin ;) Ah, nie wspomniałem – pasują do każdego piwa! :D

 

Podziel się:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • email
  • Twitter
  • Wykop
  • Add to favorites