Siadając do tego wpisu zaczęło do mnie docierać, że z miłośnika piwa stałem się miłośnikiem piwnych premier. Zerkając na naszego fejsbukowego fanpejdża nie trudno zauważyć, że piwnych premier jest co niemiara. Jednak są premiery i są Premiery.
Właśnie w minioną sobotę w warszawskich Kuflach i Kapslach po raz drugi na przestrzeni 2 tygodni miało miejsce wydarzenie przez duże P. Tym razem z powodu jubileuszowego X (czyli dziesięć w języku Rzymian) a właściwie to 11 (w języku Statystyków) piwa AleBrowaru. Geneza jego powstania jest naprawdę nietypowa. Zaprzyjaźniona z AleBrowarem ekipa z Ostecx Creative od kreacji, a właściwie prokreacji etykiet (uwzględniając profesjonalizm oprócz kretywności), wymyśliła swawolnego mnicha przepasanego kiełbasą, ze szkłem powiększającym w obudowie iksa.
Etykieta na starcie wzbudziła ogromne kontrowersje, przez co szkło powiększające z X musiało zniknąć. Ale kontrowersje to tak naprawdę pikuś, bo pod etykietę ekipa AleBrowaru musiała uwarzyć piwo. Naturalnym wyborem wydawało się piwo na wzór belgijskich klasztorniaków. Jedak AleBrowar to wyznawcy piwnej rewolucji, a takiej rewolucji nie zrobiły klasztorne drożdże z Belgii, tylko chmiel z nowych zaświatów. Było więc sporo kombinowania, a sprawę komplikowały perypetie związane z piwami fermentowanymi belgijskimi drożdżami. Jak pokazały problemy z Lady Blanche, Gościszewo to niezbyt przyjazne miejsce dla rewolucjonistów. Zatem użyte drożdże Safbrew T58 zrobiły to co potrafią – czyli Saison Ale. A AleBrowar wspomógł je hojnie nowofalowymi chmielami.
Zanim premierowe piwo polało się z kranu, Michał Kopik z Piwnego Garażu zaprezentował kontrowersyjne etykiety w krótkim, niestety, wykładzie.
Poza kontrowersjami towarzyszącymi nowemu piwu, nie należy zapominać o warszawskiej klątwie wiszącej nad AleBrowarem. Niewtajemniczonym napiszę tylko, że na pierwszej warszawskiej premierze, Sweet Cow lało się ciepłe, a na drugą premierę, zamiast Naked Mummy przyjechała gęstwa drożdżowa i piwo nie polało się wcale. Tym razem skończyło się na problemach z mikrofonem bezprzewodowym.
W okolicach godziny dwudziestej, w kłębach dymu, Mnich polał się aż z dwóch kranów jednocześnie i zdjął klątwę z AleBrowaru.
Do tego został bardzo pozytywnie przyjęty. Nawet ja, nieprzepadający za stylem saison, chętnie się nim raczyłem. Na uwagę zasługuje kapitalna pijalności i zbalansowanie. Mnich to kolejne groźne piwo bo przy wolatrzu ponad 7% można go wypić naprawdę dużo.
Najbardziej narzekano na chmielowy power Mnicha, bo AleBrowar kojarzy się jednak z mocnym przyprawianiem swoich piw. Ja jednak wolę taką wersję od przechmielonej. Na pewno warto go spróbować samemu, aby wyrobić sobie własne zdanie.
Do piwa oczywiście nie zabrakło przekąsek przygotowanych przez Kufle i Kapsle oraz AleBrowar.
Na koniec podziękowania dla ekipy Kufli i Kapsli za kolejną świetnie zorganizowaną imprezę i gratulacje dla AleBrowaru, że wreszcie bezproblemowo zagościł w stolicy ze swoim świetnym piwem.
Dodaj komentarz