Nim przejdziemy do oceny pierwszego polskiego RISa warto przypomnieć sobie kilka podstawowych informacji na temat historii tego niebanalnego stylu. Pośród 50 najlepszych piw świata zdaniem Rate Beer, ilościową przewagę ma właśnie imperial stout. Obok IPA i double IPA to chyba trzeci najczęściej kojarzony z amerykańską rewolucją gatunek. Czym zjednuje sobie odbiorców? Na czym polega jego magia? To wbrew pozorom niełatwe pytanie, bo w przypadku tak bogatego w smaki i aromaty piwa, każdy może je cenić za coś zupełnie innego. Gęste, oleiste, czekoladowe, mocno palone… tak w skrócie można opisać statystycznego przedstawiciela stylu. W dzisiejszym wpisie chciałbym pokazać Wam dwa piwa zaliczane do tej wielkiej „imperialnej” rodziny, oba z Norwegii. Jeden z nich to absolutny klasyk i rzekomo gatunkowy drogowskaz, zbierający lawinę pozytywnych recenzji od piwoszy z Europy i Ameryki. Drugie piwo to wariacja na temat klasycznej formy, nieco alternatywne podejście do tematu, ale o tym będzie więcej w dalszej części tekstu. Zacznijmy od rysu historycznego…
Za protoplastę gatunku uważa się piwo stworzone pod koniec XVIII wieku w londyńskim browarze Thrale’s Anchor o nazwie Thrale’s Entire Porter. No właśnie porter… trzeba pamiętać, że były to czasy gdy obecna systematyka anglosaskich styli nie była jeszcze praktykowana. W tym czasie stout był po prostu określeniem na mocniejszą wersję porteru, a Entire Porter uwarzony przez Henrego Thrale’a był piwem jeszcze potężniejszym niż dostępne na rynku stouty i double stouty. Nowy, ciężki i bogaty smakowo styl szybko zyskał uznanie konsumentów i zaczął być warzony przez inne londyńskie browary. Nieprawdą jest więc powszechne przekonanie, ze jego parametry były ściśle podporządkowane przetrwaniu długiej podróży do carskiej Rosji – twórcy tych bardzo mocnych porterów/stoutów podążali po prostu za modą, która panowała na przełomie wieku XVIII i XIX. Coraz popularniejsze stawały się wtedy mocniejsze odmiany tego ciemnego piwa, więc browary chętniej tworzyły stouty, double stouty, extra stouty aż w końcu osiągnięto poziom około 9% alkoholu. Rosnąca gęstość początkowa i woltaż były więc odpowiedzią browarników na oczekiwania konsumentów, którzy podobnie jak i my dzisiaj poszukiwali coraz bardziej esencjonalnych i treściwych piw.
Przez szereg lat browar Thrale’a był czołowym londyńskim eksporterem tego piwa, wysyłano je na Daleki Wschód, do Sierra Leone, Gdańska, Rygi i Sankt Petersburga. Właśnie ten ostatni dostawca stał się po czasie „patronem” stylu. Fakt zaopatrywania carskiego dworu był niezwykle prestiżowym motywem, pozwalał zbudować aurę ekskluzywności wokół produktu, której z pewnością nie mogli zagwarantować mu koloniści z Sierra Leone. Po śmierci Henrego Thrale’a browar przejęła spółka Barclay&Perkins, która kontynuowała produkcję wyjątkowo mocnego piwa pod nazwą Imperial Brown Stout. Nie jestem w 100% o tym przekonany, ale wydaje mi się, że zmiana nazwy była podyktowana po raz kolejny przez rynkowe tendencje –londyńska konkurencja sprzedawała swoje analogiczne produkty pod nazwą Imperial Brown porter, Imperial Brown Stout lub też czasem Imperial Extra Stout. Przymiotnik „imperial” nie odnosił się bezpośrednio do „imperialnej Rosji” czy też cara, jak sugerują niektóre źródła internetowe. Wiele browarów mających w ofercie imperial stouta nie wysyłała go dalej aniżeli do przybrowarnianej gospody. „Imperial” oznaczał mniej więcej „najlepszy jaki mamy” lub „najmocniejszy jaki możemy wydać na świat”.
Receptura imperialnego stouta z browaru Barclay&Perkins, pochodząca z 1851 roku, mówi, że na zasyp piwa składały się: słód pale ale (63,6%), brązowy (23%), amber (10,8%) i słód palony (2,6%). Piwo miało OG 1085, a chmielenie wynosiło 9 funtów na beczkę. Co ciekawe przymiotnik „Russian”, który obecnie zdaniem BJCP stanowi nieodzowną część nazwy stylu, po raz pierwszy został dodany w XX wieku w Irlandii. Czyli znów sytuacja analogiczna jak w przypadku IPA, kiedy to termin „East India Pale Ale” został pierwszy raz zastosowany dopiero kilka dekad po rozpoczęciu wysyłki mocno chmielonego ejla do Indii. Lansowanie teorii jakoby RIS był piwem specjalnie przeznaczonym na carski dwór rozpoczęło się na dobre w latach 20tych XX wieku. Był to ciężki okres dla producentów mocniejszych alkoholi, państwo nakładało na branżę coraz to wyższe stawki podatkowe i w znacznym stopniu limitowało spożycie tradycyjnych angielskich piw typu stout/porter. Nastroje które doprowadziły do prohibicji w USA odcisnęły swoje piętno również na brytyjskim przemyśle browarniczym i aby przeciwdziałać niekorzystnym tendencjom postanowiono odwołać się do poczucia elitarności Brytyjczyków. Starano się przekonać konsumentów, że wydając większe kwoty na piwo w efekcie będą mogli poczuć się jak na dworze cara Mikołaja, który był synonimem blichtru i przepychu. Jak więc widać skuteczny marketing to wcale nie domena ostatnich lat, a chwytliwe kawałki można było zmontować już prawie sto lat temu.
Nazwa: Imperial Stout
Browar: Nøgne Ø, Grimstad, Norwegia
Styl: Russian Imperial Stout (22 Blg, 9% alk, 75 IBU)
Skład: Słód Maris Otter, monachijski, czekoladowy, barwiący i owsiany, palony jęczmień, chmiele Columbus i Crystal, angielskie drożdże do ale.
Zalecana temperatura spożycia to 10 stopni a odpowiednie dodatki to gorzka czekolada i lody waniliowe.
Opakowanie: Niebieskie wzornictwo na ciemnym tle, prosto i bardzo na temat. Dziwi trochę sugerowana temperatura spożycia, 10ºC to wyjątkowo mało jak dla takiego mocarza. W składzie uwagę zwraca słód owsiany – czytałem, że czasem dodaje się go do imperialnych stoutów by piwo lepiej się pieniło i nabrało więcej gładkości w smaku.
Wygląd: Smolista czerń, nieprzejrzysty. Żadnych refleksów pod światło. Klasyka dla gatunku.
Piana: Ciężko ją wytworzyć w trakcie nalewania, po zwiększeniu dystansu między butelką a szkłem zaczyna powstawać beżowy, lekko przybrudzony kożuch. Piana ma ładną konsystencję, jest drobna i mimo początkowych trudności – całkiem trwała jak na 9% piwo. Pozostawia też nieznaczne ślady na szkle.
Zapach: No i zaczyna się koncert! Najpierw czuć czekoladę, trochę ciemnych owoców, elementy charakterystyczne dla espresso i wyraźną nutę palonego zboża. Sam zapach jest lepszy niż degustacja niejednego piwa. Każde kolejne zanurzenie nosa w sniferze pozwala wyczuć nowe aromaty jak chociażby woń ciemnego pieczywa, przypieczonych tostów a nawet odrobinę wanilii. Wraz ze wzrostem temperatury piwa zwiększa się aktywność alkoholu, który przywodzi na myśl wykwintne, mocne trunki.
Smak: Pierwszy łyk i piwo sprawia wrażenie bardzo gładkiego, dobrze zbalansowanego z wyraźną paloną goryczką. Wydaje mi się, że spora w tym zasługa wspomnianego owsa. Dodaje on piwu sporo aksamitności, sprawia, że odczucie w ustach jest naprawdę przyjemne. Biorę kolejny łyk by lepiej rozpoznać poszczególne smaki składowe – wyczuwam sporo gorzkiej i mlecznej czekolady, kawę i kwasowość pochodzącą od palonego jęczmienia. Goryczka bardzo mocna i bardzo długa, przybiera na sile z każdym kolejnym łykiem. Pozostaje w ustach jeszcze parę minut po przełknięciu. Jest zarówno palona jak i chmielowo – żywiczna, wszak 75 IBU nie poszło w gwizdek. Jest to jedno z najbardziej goryczkowych piw jakie przyszło mi pić. Po ogrzaniu w smaku zaczynają pobrzmiewać nuty alkoholowe, ich obecność w ostatniej fazie konsumpcji to mój jedyny zarzut wobec całości. Treściwość bardzo wysoka, piwo jest smolisto gęste, esencjonalne i ekstremalnie palone.
Podsumowanie: Wspaniałe piwo to powolnego popijania, bogate w smaki i aromaty, bez dwóch zdań godne swoich wysokich notowań. Obraz ideału mąci w moim odczuciu odrobinę zbyt wyraźny alkohol na finiszu, choć zważywszy że piwo wypiłem 4 lata przed upływem terminu ważności to pewnie zdążyłby się jeszcze ułożyć. Pomimo, że jest to piwo wspaniałe to moim zdaniem Nøgne Ø popełniło przynajmniej 2-3 piwa które wywarły na mnie jeszcze większe wrażenie (Porter, barley wine, IPA)
Drugi bohater dzisiejszego wieczoru powstał w małym rzemieślniczym browarze w Drammen, nieopodal Oslo. Haandbryggeriet to bardzo trafna nazwa gdy weźmiemy pod uwagę jakie priorytety postawili przed sobą założyciele interesu. Otóż ich przewodnim założeniem jest wykonywanie jak największej ilości prac przy jak najmniejszym udziale maszyn i technologii, które cechują przemysł spożywczy XXI wieku. Ma być chałupniczo i rzemieślniczo, zupełnie jak podczas wypiekania chleba w trakcie festynu archeologicznego. Sami wędzą słody, krzyżują szczepy dzikich drożdży, własnoręcznie kleją etykiety na butelki a z browarnianych odpadów karmią miejscowe krowy. Ich przywiązanie do tradycji daje się zauważyć w trakcie przeglądania portfolio browaru: dominują rekonstrukcje wymarłych gatunków, które niegdyś święciły triumfy na skandynawskiej ziemi. Poza browarnictwem historycznym panowie lubią też od czasu do czasu uwarzyć coś klasycznego (pale ale, robust porter, IPA) i poeksperymentować. Co rozumiem pod terminem „piwny eksperyment”? Ano na przykład double IPA chmielona na aromat wyłącznie brytyjskimi odmianami chmielu, India Black Ale z dodatkiem słodu wędzonego albo porter leżakowany w beczkach po akevicie. I właśnie do tej ostatniej kategorii zaliczyłbym ich dzisiejsze piwo. Na swojej stronie www chłopaki piszą, że to jedyny pszeniczny IS w galaktyce, który posmakowałby samemu Imperatorowi. Fakt uwarzenia RISa ze słodem pszenicznym jako składnikiem dominującym brzmi ciekawie, ale to nie koniec rewelacji – piwo zostało przefermentowane na drożdżach weizenowych. Pierwsze pytanie jakie sobie zadałem przed konsumpcją brzmiało: „wyciągnąć snifter czy szklankę do pszenicy?”
Nazwa: Dark Force
Browar: Haandbryggeriet,Drammen, Norwegia
Styl: Imperial Wheat Stout (22 Blg(?), 9% alk, 65 IBU)
Opakowanie: Etykieta przedstawia widok zza okna wahadłowca, który właśnie krąży gdzieś po orbicie okołoziemskiej. Oczywiście charakterystyczny dla browaru odcisk ręki jest obecny, nazwa piwa zapisana pionowo. Niektóre ich etykiety mają nieciekawe zestawienie kolorów, ale ta akurat całkiem mi się podoba. Wpisuje się w uniwersum Gwiezdnych Wojen.
Kolor: Smolista czerń, żadnych refleksów.
Piana: pomimo sporego udziału pszenicy pienistość jest słaba, po chwili od nalania niewiele z niej już pozostaje. W konsystencji raczej drobna, a jej barwa to brąz.
Zapach: Od razu uprzedzam: nie ma ani bananów ani goździków w aromacie. Jest czekolada (wyjątkowo intensywna), ciemne owoce, odrobina karmelu i trochę akcentów palonych, ale zdecydowanie mniej intensywnych niż w IS z Grimstad. Wydaje mi się, że w oddali pobrzmiewają też cytrusowe aromaty amerykańskich chmieli.
Smak: Na pierwszym planie jest czekolada, ciemne owoce, kwasowość pochodząca raczej od drożdży niż palonych słodów, umiarkowana słodycz i słodowość, która w swoim charakterze jest nieco inna niż w standardowym RISie (zapewne to wpływ pszenicy). Wysycenie jest średnio wysokie, bardziej odpowiednie dla bałtyckiego porteru niż imperial stouta. Goryczka wyraźna, dość trwała, ale w porównaniu z Nøgne Ø najwyżej średnia. Bardziej chmielowa niż palona, mało jest też akcentów kawowych. Treściwość jak na RISa nie jest przesadnie imponująca, przez co piwo zyskuje na pijalności ale traci na pełni smaku. Piwo jest przepyszne, ale dla zagorzałych miłośników stylu może się wydać zbyt nieortodoksyjne.
Podsumowanie: Dark Force oceniłem wyżej aniżeli Nøgne Ø, ale to wcale nie oznacza że jedno piwo jest lepsze od drugiego. Wbrew pozorom to bardzo różne twory, które ciężko ze sobą zestawić. Produkt Haandbryggeriet dzięki zastosowaniu weizenowych drożdży zyskał orzeźwiającą kwasowość, lepsze wysycenie i trochę więcej estrowych elementów co czyni go niezwykle ciekawym…ciemnym, mocnym piwem. Nøgne Ø IS to klasyk, piwo bardzo reprezentatywne dla stylu, choć raczej nie do wielokrotnego użycia ze względu na ogromną pełnię. Dark Force z kolei z powodzeniem wypiłbym 3 sztuki pod rząd, o ile nie przegrałbym wcześniej nierównej walki z doskonale ukrytym alkoholem :)
12 grudnia 2012 at 10:49
Leżakuje mi się Nogne O IS. Mam na niego smaka ale po przeczytaniu nie wiem czy nie poczekać jeszcze parę miesięcy aż się alkohol lepiej ułoży.
12 grudnia 2012 at 11:19
Ze swojej strony polecam zaczekać. I też leżakuję jedną flachę:)
20 grudnia 2012 at 15:08
Witam. Mogę prosić o podanie innych źródeł potwierdzających sposób ewolucji Imperiala nie jako wynik podnoszenia jego trwałości?
21 grudnia 2012 at 12:31
Do napisania notki historycznej zainspirował mnie przede wszystkim artykuł na portalu zajmującym się historią brytyjskiego piwowarstwa czyli zythophile.wordpress.com, a konkretnie był to felieton „Imperial Stout – Russian or Irish?”. Do tego korzystałem też z opisów stylów z książki „Amber, Gold & Black”, pióra Martina Cornella.
Teoria o tym, że ekstraktywność i moc alkoholowa RISa była podyktowana uwarunkowaniami eksportu jest o tyle łatwa do podważenia, bo istnieją piśmienne dowody na to, że do carskiej Rosji wysyłano szereg piw lżjeszych, które musiały przecież dotrwać bezpiecznie do końca podróży. Oprócz Imperial Stouta do St. Petersburga trafiał także regularny porter, brown ale oraz słyne pale ale z browaru z Burton upon Trent.
Chciałęm też wskazać na jeszcze jedną rzecz: parokrotnie spotkałem się z teorią, że dodawanie przez Amerykanów przymiotnika „imperial” do różnych stylów jest niemądre, bo imperialny to był tylko stout, który jechał do imperialnej Rosji. Ze zgromadzonych materiałów wynika, że współczesna interpretacja tego określenia jest jak najbardziej zgodna z tą historyczną i nazwanie najmocniejszego witbiera, porteru czy IPA z danego browaru „imperialnym” wcale nie jest sztucznym neologizmem.
22 grudnia 2012 at 19:21
Dziękuję:)
21 grudnia 2012 at 19:23
Jeśli chodzi o stouty, oczywiście Norwegia ma się czym bronić. Mam nadzieję, że będę miał możliwość spróbowania Dark Force. Polecam Imperial Stout z Kernel Brewery w Londynie. Jak dla mnie najlepszy stout jaki kiedykolwiek piłem, niestety, chyba nie sposób dostać go w PL. Ale w końcu pół narodu siedzi w GB, a jedna czwarta w Londynie, więc zawsze można poprosić znajomego znajomego;)
21 grudnia 2012 at 20:00
Niestety nie miałem jeszcze okazji spróbować żadnego piwa z browaru Kernel, ale sporo dobrego się o nim naczytałem:) A Norwegia to rynek bardzo zbliżony do tego co można zauważyć w USA: koncernowa słabizna chyba jeszcze marniejsza niż w PL (bo Carlsbergi, Heinekeny i inne światowe brandy są mocniej „rozrzedzane” metodą HGB by osiągnąć górną granicę 4,7% alk, która z kolei pozwala na obrót w handlu spożywczym poza Vinmonopoletami) i browary niezależne, które nie znają umiaru w oferowaniu coraz to bardziej ciekawych piw i odważnych receptur. W Oslo mikrusa z pilsem, dunkelem i weizenem nie uświadczysz, ino same przeboje;)