Nie ukrywam, do tego tekstu zmotywowało mnie wiele pojawiających się ostatnio wpisów i dyskusji na temat blogowania, oceniania, jechania po piwach i po piwowarach. Dodam, że to moje prywatne zdanie i wszelkie pretensje można kierować do mnie.

Zacznijmy od samej idei blogowania. Po co to właściwie robimy? Po co uzewnętrzniamy własne myśli, zamieniamy je na bajty i przechowujemy gdzieś w przepastnych czeluściach „internetów”? Trochę dlatego, że jesteśmy zadufanymi w sobie ludźmi, którzy sądzą, że ktoś chce czytać ich wypociny i jeszcze coś tam z tego wyciągnąć. Trochę, bo szukamy poklasku, przychylnych komentarzy, pochwał. Trochę, bo jesteśmy pozytywnymi ekstrawertykami i chcemy się podzielić własnymi wrażeniami. Częściowo dlatego, że są ludzie, którzy tego chcą – a my możemy im to dać. A na koniec: bo „dlaczego nie?”.

Jako tacy jesteśmy po części opiniotwórczy. Oczywiście, zależy to od stylu pisania, od popularności bloga itd itd. Dla mnie to trochę odpowiedzialność. Internet daje nam nieco anonimowości, ale pamiętajmy, że oceniamy czyjąś pracę, czyjś produkt, kogoś. Blogi to nie forum onetu, gdzie można sobie napisać, co nam ślina na język przyniesie.

Ok, a po co ten przydługi wstęp? Żeby naprowadzić Was na mój tor myślenia – i po części przygotować na to, co napiszę niżej.

Moje blogowanie jest proste: miałem bloga, ale nie miałem dość czasu, żeby prowadzić go w systematyczny sposób. Ale lubię piwo, jestem piwowarem, coś tam potrafię napisać – chciałem to robić. Kiedy więc pojawiła się okazja i Bartek szukał ludzi – zgłosiłem się i – tadam! – jestem. Nie powiem, daje mi to pewną swobodę, nie muszę pisać bardzo często, żeby utrzymać bloga. Z drugiej strony piszę na naprawdę poczytnym blogu – a to zobowiązuje.
Powyższa sytuacja stawia mnie w komfortowej pozycji: nie szukam poklasku, nie muszę być kontrowersyjny, żeby być poczytnym, nie walczę o odsłony, nie zajmuję się promocją bloga na profilach portali społecznościowych. Z pochwał i poklasku wystarczy mi „dobra robota” od ekipy smaków.

Teoretycznie wszyscy piszemy o piwie. Ale każdy jest inny, każdy pisze inaczej. Trzeba się też zastanowić, do kogo piszemy. Ja staram się pisać do przeciętnego konsumenta, który chce się czegoś dowiedzieć o danym piwie. Jako tako uważam więc, żeby przede wszystkim go do tego piwa nie zniechęcić – chyba, że jest ku temu powód – ale o tym za chwilę. I tak, piję tutaj do blogerów, którzy swoimi wpisami ewidentnie odstraszają ludzi od spróbowania danego trunku – z powodów dla mnie nieznanych. Fakt, można być sensorykiem i wyczuć wadę, która, szczerze mówiąc, będzie niewyczuwalna dla większości społeczeństwa. Ale jeśli nasz tekst napiszemy w określonym tonie skutek będzie taki, że znaczna część tegoż tego piwa nie wypije. A co za tym idzie nie wyrobi sobie opinii. Poza tym piwo z wadą, nawet jeśli jest ona poważnym faux pas dla sensoryka, dla „zwykłego” człowieka ciągle może być ciekawe, nowe, pełne nowych, niezbadanych doznań. A co za tym idzie wypicie go będzie niosło za sobą wartość dodaną – edukację.

Takie wypowiedzi czasem mnie śmieszą, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy jeden z drugim stoi np w ZUP przy barze i doradza klientom na zasadzie:
„Nie tego nie pij, ma wadę X”
„To też piłem, nie warto”
„To piwo nie jest warte swojej ceny”

Co to komu da? Powinniśmy raczej motywować do próbowania piw i budowaniu preferencji/wiedzy niż na zniechęcaniu i wpychaniu w ręce czytelników piw, które uznamy za najlepsze.

No dobra, poszedłem w jedną stronę, a teraz druga strona medalu: kiedy wg mnie bloger powinien naprawdę odradzać dane piwo (bo czasem jednak powinien). Wg mnie przede wszystkim wtedy, gdy dochodzi do oszukania/naciągnięcia klienta. Kiedy marketing danego piwa przechodzi granice dobrego smaku i po prostu robi klienta w bambuko. Ewentualnie kiedy coś, co dostaniemy jest tak paskudne, że aż niepijalne. Choć też może nieść za sobą wartość edukacyjną, jeśli ktoś zechce wydać na nie pieniądze. Oczywiście, negatywna ale konstruktywna ocena zawsze jest w cenie.

To trochę jak ze szklanką: jest do połowy pełna, albo do połowy pusta. Jak czytam oceny niektórych piw wydaje mi się, że jak już oceniający znalazł jedną wadę – to nie widzi sensu opisania i podkreślenia pozytywów w danym trunku. Albo nawet jeśli to robi, to w marginalnym stopniu – skupia się na negatywach zamiast na pozytywach.

Dla mnie bardzo ciekawie bloguje skitof. Jego wpisy są interesujące, zachęcające do picia piwa i poznawania nowych smaków.

Inna kwestia to transparentność i dobry ton blogerów. Wg mnie ocena piwa zrobionego przez kogoś innego (raczej negatywna) i kolejna (pozytywna) ocena swojego – w podobnym stylu – raczej wykracza poza dobry smak. Oczywiście, „środowisko piwne” będzie wiedziało o co chodzi, ale już każda inna osoba, która na bloga trafiła przez wujka google może nie być świadoma niuansów piwnego światka. I, wg mnie, jest klops.

Dobra, już kończę te przydługie wywody. Postaram się je podsumować: wg mnie piwna blogosfera rozrosła się w 2012 bardzo mocno. Niemal tak, jak rozrosła się oferta piw browarów, które teraz są określane jako rzemieślnicze. Niestety, nie przeniosło się to (jak w przypadku wspomnianej oferty) na podniesienie jakości. Brak transparentności środowiska, ukryte we wpisach animozje konkurencyjno- personalne, tudzież parcie na popularność i podkreślanie własnej „zajebistości” są czasem widoczne. I pół biedy jak ktoś je widzi i potrafi odsiać od (ciągle niosących wiele dobrego) wpisów – ale nie wszyscy mają takie szanse. Do tego często brakuje sensownej dyskusji pod blogowymi wpisami – przenosi się ona na media społecznościowe, a co za tym idzie nie jest widoczna dla wszystkich.

Składając więc reszcie blogerów spóźnione życzenia noworoczne mówię:
Panowie: piszmy dla ludzi, a nie dla siebie!

Pozdrawiam,

Przemek

Podziel się:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • email
  • Twitter
  • Wykop
  • Add to favorites