Do napisania tego artykułu skłoniła mnie polemika na Facebooku, dotycząca tego, co się dzieje na rodzimej scenie piwnej. A dokładnie chodziło o to, czy mamy Rewolucję, czy Ewolucję. Żadną tajemnicą jest to, że Piwna Rewolucja to hasło AleBrowaru, a o Piwnej Ewolucji mówi Marcin Chmielarz.
Zawsze można powiedzieć, że w sumie, o czym tu gadać, nazywajcie to jak chcecie, byle piwo było dobre. I słusznie – nie mam zastrzeżeń do takiego podejścia, ale… ale sama dyskusja skłoniła mnie do rozważania o naszej obecnej piwnej sytuacji i o zmianach, które zachodzą na rynku. Na początek jednak zerknijmy na argumenty.
AleBrowar jest za rewolucją, bo faktycznie ich strategia polega na mocnym uderzeniu produktowym połączonym z naprawdę mocnym marketingiem. Są wszędzie: na premierach, na eventach, na koszulkach… profil AleBrowaru na FB wręcz kipi od informacji. Bartek stara się prowadzić aktywny dialog zarówno ze zwykłymi klientami jak i z fanami ich piw. To faktycznie jest podejście na zasadzie rewolucji, bo wygląda na to, że chłopaki są na samym czele pochodu, na samym froncie i z wielkim sztandarem Piwnej Rewolucji wspinają się na barykady koncernowej nudy.
Kontrargumentem Marcina jest to, że rewolucja powinna mieć szeroki zakres, a to, co obserwujemy u nas to cały czas jest ułamek procenta rynku. Czyli niby atak na barykady jest, ale wróg tymi barykadami się nie przejmuje. Bo nic nie traci. Marcin lansuje pojęcie ewolucji jako powolnego procesu, który najpierw zajmie się częścią populacji, aby w końcu rozszerzyć swe działanie i zmienić polski rynek piwny. I też ma rację. Widać to w tym, co zaproponował nam przy swoich ostatnich premierach – było spokojniej, mniej fajerwerków… ale i efekt był mniejszy – mimo, że piwa były bardzo dobre. Obecne plotki o ograniczeniu tego projektu niejako to potwierdzają. Mimo to ewolucja też jest nam potrzebna. Jedyne, z czym się nie zgodzę, to argumentacja Marcina, że „nie możemy mówić o rewolucji, kiedy dotyczy ona tak małego fragmentu rynku”. Otóż wg mnie możemy. Bo rewolucja może zajść nie tylko w znacznym obszarze, może zajść też w małym. AleBrowar jest rewolucyjny, bo jest agresywny, gwałtowny. Ta inicjatywa od początku ruszyła z kopyta i, nie oszukujmy się, nadała pewien ton i tempo scenie piwowarskiej. Ustawiła pewną poprzeczkę – można do niej podchodzić, ale jest trudno, bo chłopaki naprawdę się starają. Ciężko przebić ich zaplanowany, spójny i dobrze realizowany marketing, ciężko udzielać się więcej jeśli chodzi o wydarzenia, na koniec ciężko być tak blisko klientów. Tego u nas jeszcze nie grano i pod tym kątem – jest to rewolucja.
A ewolucja? Ewolucja musi iść tuż za rewolucją. Bo Ci, do których trafi AleBrowar mogą zacząć szukać dalej, mogą wysiąść z tego pędzącego pociągu i spokojnie spacerować po ścieżce innych nietuzinkowych piw. Grunt, żeby ich zainteresować, żeby zaszczepić w nich piwną ciekawość, chęć poznawania piwnego świata. Ale żeby to zrobić, trzeba do nich dotrzeć – i to najlepiej wychodzi właśnie rewolucjonistom. Zresztą, sprzyja to wszystkim. Sytuacja zapoczątkowana przez PINTĘ, mocne uderzenie AleBrowaru – to wszystko powoduje, że klimat coraz bardziej sprzyja różnym inicjatywom. Spójrzmy w przyszłość z uśmiechem, bo zdecydowania zapowiada się ciekawie.
Podsumowując: nie sprzeczajmy się o to, czy patrzymy na ewolucję czy rewolucję. Nie traćmy na to sił. Te procesy zachodzą równolegle i doskonale się uzupełniają – cieszmy się tym. Patrzmy na to, jak się to dzieje i zacierajmy ręce, że ten rynek rośnie, że się rozwija – pomimo tego, że dzieje się to w jego własnej mikroskali.
8 listopada 2012 at 18:53
Ja kiedyś miałem pewną wewnętrzną rozkmine na temat tej „rewolucji” i uświadomiłem sobie że do czasu kiedy te „rewolucyjne” piwa nie dotrą do zwykłych spożywczaków to mamy za przeproszeniem ch*j a nie rewolucje. Bo jaki zwykły zjadacz chleba w wiosce na podkarpaciu będzie szukał jednego niezwykłego piwa w promieniu 50km od miejsca zamieszkania. Woli kupić koncerniaka. Dziękuję za uwagę.
8 listopada 2012 at 20:27
Kawioru, wykwintnego wina oraz 12-letniej whisky też zwykły zjadacz chleba nie kupi w spożywczaku w wiosce na podkarpaciu, ale… ALE ZWYKLE WIE, że to te właśnie produkty są wyznacznikami jakości w swoich klasach, nawet jeśli są trudno dostępne. Z piwem tak nie jest, dla większości absolutnym szczytem smaku jest Heineken albo Carlsberg… Ta (r)ewolucja ma to przekonanie właśnie zmienić. Zresztą, wydaje mi się, że dla niezadowolonych smakiem piw koncernowych, naturalnym następnym krokiem powinno być rozpoczęcie domowego warzenia piwa a nie tylko pokonywanie kilometrów w poszukiwaniu Pinty czy AleBrowaru.
23 listopada 2012 at 15:25
a dla wiekszosci ludzi, ktorzy nie są kiperami whisky, szczytem jest johny walker.
Dziękuje bardzo
8 listopada 2012 at 21:37
Jak ma zmienić jak ja na swoje oczy Pinty i AleBrowaru nie widziałem, a interesuje się tym tematem. Rewolucja „musi” być na szeroką skale a nie na 10 sklepów specjalistycznych i 3 lokale na krzyż, bo inaczej to nie jest rewolucja, Takie jest moje zdanie i nikt nie musi się ze mną zgadzać.
9 listopada 2012 at 16:48
Wiesz, to trochę nie tak. Pinta i AleBrowar są w miejscach, gdzie się sprzedają – po prostu. W końcu nikt nie robi tego charytatywnie, a właściciele sklepów nie będą ściągać towaru, który im nie zejdzie. Jak pisał vojtol – kawioru czy 12sto letniego single malta też pewnie nie dostaniesz…
Z innej beczki przesadzasz – we Wrocławiu AleBrowar i Pinta są naprawdę szeroko dostępne, nie tylko w ZUPie. Jest sporo małych lokali, które je wstawiają. Co do sklepów, to AleBrowar mogę kupić nawet w warzywniaku na pętli tramwajowej. Po prostu musi zaistnieć potrzeba rynku :)
9 listopada 2012 at 01:51
Ja się nie zgadzam w 100%!
Wyznacznikiem rewolucji na polskim rynku piwnym jest Pinta! AleBrowar niestety kopiuje i dokłada mocny, ale też wadliwy, marketing. Ile niepowtarzalnych stylów piwa zaproponował nam Alebrowar w tym roku? Może 1, i to z inicjatywy Piwoteki (black ipa). Pinta wypuściła w tym czasie marcowe wędzone, IRA, bittera, sticke alta. A rozdmuchany marketing nie pomaga, gdy zamiast piwa mamy gęstwę drożdżową lub … nie mamy piwa.
9 listopada 2012 at 08:42
BIPA, American Amber Ale, Milk Stout to są style premierowe do tego Wit był również pierwsze bo PINTA zaprezentował imperial wita piwo świąteczne również będzie nowością. Na siedem piw pięć to zupełne premiery.
Krytykuj za fakty a nie za imaginacje,
9 listopada 2012 at 09:17
Można rzec, że w kraju następuje rewolucyjna ewolucja piwna lub ewolucyjna rewolucja piwna. Jak kto woli. Ja sam jestem bardziej za tym pierwszym!
9 listopada 2012 at 20:09
Mieszkam w całkiem sporej aglomeracji – w Trójmieście. Z Pintą nie ma u mnie problemu (chociaż Dyniamitu to jeszcze u mnie nie mieli), ale za AleBrowarem to musiałem się najeździć – w końcu kupiłem bursztynka i krówkę, ale kurcze – było to wyzwanie. Paru sprzedawców nawet wiedziało o co chodzi, ale ponoć cyrk był z hurtowniami (a w końcu Gościszewo jest w Pomorskiem)
Skoro w blisko milionowej aglomeracji ciężko, to ciekawe co jest gdzie indziej.
No i sama kwestia gatunków.
Ja wiem, że rewolucja idzie pod sztandarami IPA, AIPA, BIPA (no ogólnie przymiotnik+pale ale). Ja wiem, że nuty żywiczne i cytrusowe, że Simcoe i Cascade – hej, ja to wiem. Ja wiem, że IBU mniejsze niż 50 to dla przedszkolaków (no ok, ironizuję). Ale do takich smaków trzeba przywyknąć. To jak z kawą – pierwsza kawa w życiu mało komu smakuje. A i tak większość pije z mlekiem.
Bo widzicie – gust piwny podlega raczej ewolucji niż rewolucji.
Słuchajcie – żyjemy w kraju, gdzie zwykły Pils przez lata był problemem (w sumie dalej jest, ale jest lepiej), gdzie nie robi się klasycznego dry Stouta (chociaż kilka piw stara się nazwami do Irlandii nawiązywać), gdzie jest jeden dobry Bock (ale i ten nie do końca prawdziwy), gdzie długo nie było marzenów, gdzie był jeden dobry bitter (a i to od niedawna) i tak dalej. Ogólnie słabizna. A taki bock czy marzen to w końcu nasza tradycja piwna (no ok, piszę to jako gdańszczanin).
Gdzie mi tam z ajpą jak pils jest luksusem ;)
Oczywiście, że ewolucja.
Rewolucja przy obecnym jej zasięgu jest ciekawostką. Browar kontraktowy nie ma zresztą takiej „przepustowości” by jakoś dramatycznie zmienić rynek.
Browary regionalne, chociaż nie aż tak „Postępowe” (piszę w cudzysłowiu, bo to jednak rzecz względna) mają tu większy potencjał, bo i litraż większy i dostępność (Kormorana mogę kupić w 6 sklepach na moim osiedlu). No i mniejsza ekstrawagancja – a co za tym idzie większa przystępność.
Przecież nawet tuzy blogosfery piwnej wspominają, że nie zaczęli od Mega W Kosmos American Norwegian z Przytupem Pale Ale o 120 IBU (z Nogne ofcoz), a od Żywego czy zwykłego Portera (bo do Ciechana Miodowego to się nikt nie przyzna ;P).
Zatem zależy co jest celem – złamanie dominacji lagera z koncernu tylko na drodze ewolucji.
Jeśli zaś celem rewolucji jest tylko uwarzenie piwa dla grupy koneserów, to okej, może pozostać. Ale wtedy to nie rewolucja. To ciekawostka :)
Nie zrozumcie mnie źle – English Breakfast, Odsiecz Wiedeńska, czy Black Hope gniotły! Były wspaniałe. Ale nie doprowadzą do sytuacji, w której będę mógł pójść do zwykłej (w sensie nie do takiej dla nerdów piwa) knajpy ze znajomymi i będę mógł zamówić coś innego niż Żywiec/Tyskie/Lech.
Ale mniej rewolucyjnego Ambera już teraz mogę w knajpach dostać. Bo chociaż Kowalski AIPĄ się nie ucieszy, to wspomnianym wcześniej Koźlakiem już tak.
Browar kontraktowy nie zmieni jakoś rynku. Chociaż z drugiej strony – nie wiem, czy panowie z Pinty i AleBrowaru mają taką ambicję ;)
9 listopada 2012 at 22:52
W Gdyni AleBrowar jest we wszystkich Afroalko, jest też w Królestwie Piwa oraz w monopolowym na Świętojańskiej, nazwy sklepu nie pamiętam, mniej więcej w połowie ulicy. W Rumi też jest w Afroalko.
10 listopada 2012 at 13:20
Yup – własnie w Afroalko je kupiłem. Na Obłużu (bo ja chłopak z Obłuża jestem i na stare śmieci wracam często). Na Świętojańskiej była Lady Blanche, ale ja szukałem nowości – Sweet Cow i amber Boya.
Tylko to trochę daleko z Orunii Górnej, gdzie mnie obecnie wywiało :)
U mnie w Winotece też AleBrowar bywał, ale potrafi mieć kilkumiesięczne przerwy w dostępności. Chociaż ponoć akurat jest.
Ale właśnie – jest jeszcze jedna kwestia o której nie napisałem.
Ewolucja piwna dała mi coś, czego rewolucja sama z siebie sił zrobić nie miała – wysyp specjalistycznych sklepów z piwem. W promieniu 5 min spacerkiem od domu mam trzy takie.
W 3mieście jest ich coraz więcej – radość. A to właśnie moda na piwa regionalne jest przyczyną ich powstania. Oczywiście, taki Smak na Przymorzu istnieje od lat, ale obecnie za sprawą mody ilość sklepów wzrasta.
Rewolucja też na tym korzysta, bo w większości z nich taka Pinta jest swobodnie dostępna.
10 listopada 2012 at 13:46
Bolo Yeung – zgadza się, sklepy powstają jak grzyby po deszczu, jakkolwiek większośc z nich niestety oferuje to samo. Naprawdę, najbogatszy wybór jest tylko u Dyrektora w SMAKu. Choc i tak, marzy mi się takie sklepy, jak choćby w Poznaniu, gdzie oprócz tego możemy dostać min. Hausta, czy mega mnóstwo zagranicy.
12 listopada 2012 at 15:02
Bardzo dobrym przykładem, pokazującym poziom świadomości i wiedzy społecznej na temat piwa jest nowy film 007 Skyfall. Jakie są ulubione trunki Bonda? Johny Walker? Nieeeeee, skąd! Bond pija pięćdziesięcioletnią whisky, rocznik szampana rozpoznaje po smaku… A piwo? Vintage Ale? BrewDog? Nieeeee… – Heineken z butelki! Gdzie się nagle podziało jego wysublimowane wyczucie smaków? No, ale o co chodzi, wszystko pasuje! Bond pije najlepszą whisky na świecie, najlepszego szampana i… „najlepsze” piwo… przynajmniej wg. reżysera, pisarza scenariusza i większości społeczeństwa… I takie jest właśnie postrzeganie piwa na świecie i w Polsce. (R)ewolucjo, przybywaj!
P.S. Też jestem z 3Miasta i też jestem zły, że wszystko co najlepsze w polskim świecie piwnym ma miejsce od linii Poznań – Łódź – Warszawa w dół na południe, z epicentrum w okolicach Wrocławia, a na północ od tej linii zaczyna się pustynia… :(