Jeśli oglądacie telewizję to na pewno zauważyliście, że na polskim rynku komercyjnym pojawia się coraz więcej radlerów. Pierwszy wszedł Lech Shandy, teraz pojawiła się Warka i Perła. Cóż, sezon upalny, a radlery z definicji mają gasić pragnienie. Ostatni weekend spędzony nad jeziorem Sławskim był upalny, duszny, a więc idealny do przetestowania kilku takich wynalazków.
Ale zanim zaczniemy, łyknijmy garść teorii. Otóż radler (niem. cyklista) nie jest niczym innym, niż mieszanką piwa z lemoniadą (lub innym napitkiem, acz lemoniada jest zdecydowania najbardziej popularna). Nie jest to jakiś nowy wynalazek, stworzony by jeszcze bardziej pogorszyć smak piwa – o nie. Wynalezienie tego w roku 1922 przypisywało się imć Franzowi Xaver Kuglerowi, który miałby wpaść na pomysł pomieszania piwa z lemoniadą – aby stawało się słabsze, bardziej orzeźwiające, a co za tym idzie bardziej dostępne dla rowerzystów/kierowców. Nastąpić to miało na południe od Monachium (a gdzieżby indziej?). O ile geneza powstania pasuje biorąc pod uwagę nazwę, o tyle przypisywanie tego panu Franzowi jest błędne. Dlaczego? Ponieważ zapiski o napitku zwanym Radlermaß pochodzą już z roku 1912, a dotyczą okolic roku 1900. [źródło] Tak więc nie mamy tutaj do czynienia z jakimś nowoczesnym diabelstwem, ale z napitkiem o co najmniej wiekowej tradycji.
Radler szybko rozprzestrzeniał się w krajach niemieckojęzycznych, a obecnie dostępny jest w niemal całej Europie, a także poza nią – choć czasem znany jest pod różnymi nazwami – shandy jest właśnie jedną z nich.
Na uwagę zasługuje fakt, że radlery robi się z różnych rodzajów piw, od lagerów, przez pilsnery i piwa pszeniczne, po nawet piwa ciemne (acz to ostatnie dostępne jest podobno tylko w Monachium i na zamówienie).
W tym wpisie chciałbym przebiec się po kilku radlerach, które udało mi się ostatnio dostać. Dodam, że nie będzie to standardowa recenzja, bo te napoje nie mają aż takiego bukietu smaku czy aromatu, ale raczej subiektywna ocena tego segmentu.
Zaczniemy od Lech Shandy:
| proporcje: 50/50 piwo z lemoniadą
| zawartość alkoholu: 2,6%
Tyle tytułem wstępu. Dostępny w butelkach 0,5 easy grip (niezwrotne) i puszkach 0,44 (nie wiem po co różnica). Ciekawostka jest taka, że w puszkach był dostępny już w kwietniu, podczas gdy finalna kampania reklamowa ruszyła dopiero w czerwcu. Widać badanie rynku było konieczne.
Co prezentuje sobą prezentuje? Czytajcie poniżej:
| opakowanie: butelkach taka jak zwykły Lech, czyli 0,5, bezzwrotna, easy-grip. Kolorystyka bliska normalnego Lecha, z dodanym żółtym. Nie wyróżnia się za bardzo.
| zapach: chemiczno-cytrynowy. Nie nastraja pozytywnie
| kolor: bladozłody
| piana: mizerna, szybko opada do smętnych kółek. Będzie bardzo mało efektownie wyglądać w kuflu.
| smak: cóż, zapach nas na to przygotował, sztuczna, po trzykroć sztuczna cytryna. Jeśli pamiętacie smak lemoniady w woreczkach, które można było kupić 20 lat temu – to jest to zbliżone właśnie do tego. Piłem kilka radlerów, nawet Chrowackie Ożujkso i smakowało lepiej. Lech Shandy jest koszmarnie przesłodzonym, pozbawionym śladu piwa napitkiem, który na dodatek pozostawia niefajny posmak. Nie polecam.
Teraz niech zaprezentuje się Warka Radler:
| proporcje: 40/60 piwo z lemoniadą owocową
| zawartość alkoholu: 2%
| opakowanie: zwrotna butelka 0,5l. Kolorystyka ładna, z dedykowanym kapslem z cytryną, duży owoc na koronce i etykiecie (tło zmienione na srebrne). Wyróżnia się, wpada w oko.
| zapach: zdecydowanie bardziej cytrusowy niż u poprzednika, bardziej naturalny. Mi kojarzy się z mixem cytryn i pomarańczy.
| kolor: jasnożółty, mętny
| piana: mizerna, ale lepsza niż u poprzednika. Utrzymuje się chwilkę cienką warstwą.
| smak: sądziłem, że będzie lepiej i się nie pomyliłem. Jest bardziej naturalnie, bardziej owocowo, mniej słodko i bardziej orzeźwiająco niż u poprzednika. Da się wypić.
Ogólnie: na pewno lepszy radler niż Lech. Zdecydowanie mniej przesłodzony, bardziej owocowy, smaczny. Na upalny dzień jak znalazł.
Teraz zerknijmy co oferują nam sąsiedzi zza południowej granicy.
Przed Wami: Bažant Radler grejpfrutowy
| proporcje: 40/60 piwo z lemoniadą owocową
| zawartość alkoholu: 2,1%
| opakowanie: Puszka 0,5l, utrzymana w czerwono-srebrnej kolorystyce, ukośna wstęga z nazwą i owocem
| zapach: nie zapowiada się dobrze. Strasznie chemiczny, jakiś tam grejpfrut jest, brak goryczki, jakieś tam drobniutkie piwo… ale trzeba się postarać
| kolor: jasnorubinowy, mętny
| piana: mizerna, znika
| smak: nos mnie nie zawiódł. Okropnie chemiczne, ledwo da się wypić. Może i czuć odrobinkę piwa w tym radlerze, ale zdecydowanie zabija go chemiczność „grejpfruta”. Ogólnie można go podsumować jako gazowaną oranżadę, na dodatek z rozwodnionego soku.
Ten Radler to wymieszanie Bażanta 10tki z sokiem. Nie wyszło. Lepiej wypić piwo oddzielnie a sok zostawić ;)
Czas na radlera pochodzącego z jego ojczyzny, czyli Niemiec. Proszę Państwa, przed Wami:
Schöfferhofer Grapefruit Hefeweizen Mix
| proporcje: 50/50 piwo z lemoniadą owocową
| zawartość alkoholu: 2,5%
| opakowanie: butelka 0,33, ładna pomarańczowa etykieta
| zapach: próżno szukać w nim klasycznego zapachu pszenicy, ale piwo tam czuć. Na pewno są owoce, w dużej ilości, bez mocnej chemii
| kolor: pomarańczowy, mętny
| piana: mała, średnio szybko znika, lekko oblepia szkło
| smak: zdecydowanie bardziej piwny, czuć, że to piwo pszeniczne. Grejpfrut jest, ale nie nachalny, piwko ma przyjemny, słodko-owocowy finisz, ale jest orzeźwiająco kwaśne. Zero goryczki, ale naprawdę orzeźwiające
Ten radler to zdecydowanie najlepszy opisany w tej notce. Naprawdę godny polecenia na upalne dni.
Zupełnie inną pozycją (w sumie łatwą do pomylenia) są piwa smakowe, które ciągle są piwami, a nie radlerami. Sporo z nich ma w ofercie Opat z Broumova, jest też Starapramen Cool Grep – ale one zostaną opisane w oddzielnej notce.
Podsumowując: radlery to nie piwna katastrofa i na lato są faktycznie jak znalazł. Ale warto wybierać coś, co ma faktycznie owocowy smak. W tej klasyfikacji zdecydowanie wygrywa: Schöfferhofer Grapefruit Hefeweizen Mix. Mimo, że tutaj jest zwycięzcą, to ciągle bije go opisany już przez Bartka: Cornelius Grejpfrutowy. Poczytajcie jego notkę, a jeśli szukacie radlera i na półce zobaczycie właśnie to – nie zastanawiajcie się. Jeśli natomiast macie wybór tylko polskich – zdecydowanie odradzam Lecha Shandy. Kupcie Warkę Radler.
Zobacz także jak zrobić domowego radlera: Chmieloniada, czyli lemoniada dla hop headów.
19 lipca 2012 at 07:21
Wszystko fajnie, ale… Powoływanie się na Wikipedię jako źródło danych? ;)
To już lepiej było napisać o tym bez podawania źródła :)
19 lipca 2012 at 08:04
A zajrzałeś chociaż do tego hasła w wikipedii? Fakt ten, na który powołuje się autor recenzji jest tam umocowany w źródłach książkowych.
Co do samych radlerów, to ostatnio kilka różnych czeskich pozycji próbowałem i pomimo wyższej ceny (w Polskich sklepach) albo są gorsze, albo porównywalne do Warki Radler.
Np. nie warto próbować Smadnego Mnicha Radlera. Zlaty Bazant czy Staropramen też lepsze nie są. Nie lepszy był radler pomarańczowy z imbirem, nie pomnę już z jakiego browaru – za słodki i imbiru też mocno trzeba było się doszukiwać, choć sam pomysł na to połączenie smaków bardzo fajny.
19 lipca 2012 at 09:16
A’propos Warki, Bażanta i Schofferhofera – co to jest lemoniada owocowa? Poza tym, mi ciężko się odnieśc do wszystkich radlerów, gdyż prawdziwy radler powinien zawierać w sobie piwo i lemoniadę (lemoniada od słowa lemon), czyli sok z cytryny (limonki, w zależności, jak to tłumaczymy). Dla mnie szczerze mówiąć, piwo które zawiera sok z grejpfruta, czy pomarańczy radlerem nie jest, ale to tylko moje subiektywne zdanie. PS. Kiedyś odwiedziłem jedną knajpę, bodajże, na Półwyspie Helskim i tam w menu były: lemoniada cytrynowa i lemoniada pomarańczowa. Przyznam, byłem bardzo mocno zaskoczony. Pozdrawiam Tomek :-)
22 lipca 2012 at 13:04
Też tak myślałem. Okazuje się jednak, że „lemoniada” nie musi być z cytryn ;) Wiem, przeczy to trochę nazewnictwu – domowa lemoniada była zazwyczaj cytrynowa, jednak komercyjnie występuje jej wiele smaków. W niemieckim słowo „Limonade” nie oznacza np, że napój jest z cytryn – wtedy będzie to Zitronenlimonade, jeśli z pomarańczy – Orangenlimonade, itd itd.
Wiem, nie do końca logiczne – ale zawsze.
Sądzę, że definicja radlera, powinna się zawierać bardziej w definicji potrzeby, czyli będzie to „napój na bazie piwa, z dodatkiem np: soków owocowych czy też ich mieszanek z wodą, o niskiej zawartości alkoholu, charakteryzujący się małym udziałem smaku piwa, a dużym potencjałem orzeźwiającym” ;)
19 lipca 2012 at 09:50
potwierdzam opinie Alfiego, Smedny Mnich to calkowite nieporozumienie, wodnisty i jalowy z dziwnym posmakiem oranzady w proszku, duze rozczarowanie…
Staropramen Cool Lemon nie jest moze zly, ale tez czuc w nim cos sztucznego, jak dla mnie wygrywa Warka, chociaz do idealu troche jej jeszcze brakuje, bo to bardziej tresciwa lemoniada niz piwo
19 lipca 2012 at 12:39
O! J. Sławskie – wspomnienia z wakacji za młodych lat :) Smażalnie „u Dudka” mam nadzieje odwiedziliście :)
Żeby było na temat: Raz dałem się siebie namówić na Radlera i była to Warka.. pierwsze łyki – Super! Kolejne następne coraz gorsze. Każdy kolejny łyk zostawał nieciekawy, chemiczny posmak – taki w kiepskich napojach kolorowych. Pragnienia nie ugasiło to coś.. trzeba było natychmiast sięgnąć po zimne piwo.
19 lipca 2012 at 22:38
Nie jestem pisarskim asem, ale proponuję po napisaniu tekstu odpocząć godzinkę, przeczytać go na sucho i edytować. Pozwoli to uniknąć kwiatków w stylu Adasia Miałczyńskiego (zrobiłeś lekcje zrobiłeś?).
A co do samych radlerów… piłem jakiś czas temu zlatopramena (czy jakoś tak) z limonką i czarnym bzem – całkiem ciekawy.
22 lipca 2012 at 13:05
Widziałem go ostatnio, ale po kilku piwach nie chciałem iść w słodycz ;)
20 lipca 2012 at 00:31
Skąd ta moda na piwnych blogach, na opisywanie jakichś radlerów, napojów na bazie piwa itp. Pewnie zabrakło już nawet przyzwoitych piw, że blogerzy raczą czytelników opisami dziwactw. co będzie kolejne? moda na opisywanie cydrów? win musujących? Przecież przeciętnego czytelnika takich blogów, czyli najczęściej piwosza poszukującego ,nic a nic, nie obchodzą nowości na rynku alkoholowych lemoniad.
22 lipca 2012 at 13:05
Bardzo ciekawy komentarz, bo widzisz, przede wszystkim z chęcią przeczytam Twoją definicję: „piwosza poszukującego”. Naprawdę mnie ona ciekawi.
Jest lato, na rynku jest mnóstwo radlerów, po które sięgają nie tylko fani piw koncernianych, ale nawet piwosze – po prostu jest to fajny napój. A skoro dostępne na rynku różnią się jakością i smakiem – to może warto je poddać ocenie?
I na koniec: ideą tego bloga jest promowanie piwa innego niż koncerniane – jeśli ktokolwiek po tym poście sięgnie np po Corneliusa, a w efekcie zainteresuje się światem piwa innym niż Lech – to też było warto.
22 lipca 2012 at 12:57
Bardzo ciekawy komentarz, bo widzisz, przede wszystkim z chęcią przeczytam Twoją definicję: „piwosza poszukującego”. Naprawdę mnie ona ciekawi.
Jest lato, na rynku jest mnóstwo radlerów, po które sięgają nie tylko fani piw koncernianych, ale nawet piwosze – po prostu jest to fajny napój. A skoro dostępne na rynku różnią się jakością i smakiem – to może warto je poddać ocenie?
I na koniec: ideą tego bloga jest promowanie piwa innego niż koncerniane – jeśli ktokolwiek po tym poście sięgnie np po Corneliusa, a w efekcie zainteresuje się światem piwa innym niż Lech – to też było warto.
22 lipca 2012 at 13:47
Warka Radler prezentuje się po prostu dobrze, ale zgodzę się ze stwierdzeniem, że Cornelius Grejfrut na tym polu wypada najlepiej. Chociaż wole zwykłą pszenice albo zimnego Lwówka Belga :)
22 lipca 2012 at 20:07
Definicji nie posiadam:), jednakże wydaje mi się iż czytelnicy tego bloga to piwosze którzy nie zadowalają się produkcją koncernową, tylko szukają nowych wrażeń w piwie. Oczywiście, pewnie piwosze też pijają radlery,tak jak i mleko oraz wodę sodową. Jednakże jakie to smaki piwa? Co do misji Bloga, szczerze wątpię aby jakiś zdeklarowany miłośnik Lecha przekonał się do piwa czy to regionalnego czy rzemieślniczego po tym poście. Z jednej prostej przyczyny, nie czyta tego bloga. Nie „poszukuje” innego piwa. Po prostu, wolę czytać o kolejnym Imperialnym Stoucie, o tym czy warto o niego mocno się postarać, niż o napojach które z samego założenia, może i orzeźwiające, smakiem piwa się nie wyróżniają.
22 lipca 2012 at 21:36
Obiecuję, że w najbliżśzym czasie o imperialnych stoutach też będzie trochę materiału:)
23 lipca 2012 at 10:42
Na Facebooku zadałem Lechowi pytanie co ich piwo ma wspólnego z cytryną, którą wszędzie epatują. Na butelce możemy znaleźć następujący skład zaprawy lemoniadowej: woda, syrop cukrowy, kwas cytrynowy, aromat. Na to Lech mi odpowiedział, cytuję „Kowalu, kwas cytrynowy to sama esencja cytryny, wyciągnięte i skoncentrowane z niej co najlepsze :)”.
Tak więc, od tego piwa każdy powinien się trzymać z daleka.
28 lipca 2012 at 00:08
Cornelius Grapefruitowy rządzi! Byłem zachwycony Schofferhofferem, ale jakość, cena i większa butelka Corneliusa w tej wersji po prostu musiała wyprzeć niemieckiego „odpowiednika”
30 lipca 2012 at 13:11
Myślę, że faktycznie niektóre piwa nazywane szumnie radlerami w rzeczywistości nimi nie są. Nie zgodzę się więc z autorem tego posta, który twierdzi, że Perła Summer jest radlerem. Zawiera ona sok jabłkowy, który raczej nie jest składnikiem lemoniady. Mogę się jedynie zgodzić na sok z cytryny, limonki lub ewentualnie pomarańczy. Dlatego uważam, że najlepiej ująć to jako owoce cytrusowe i tylko z nich robi się prawdziwą lemoniadę i na bazie takiej lemoniady powstaje piwo typu radler.
5 września 2012 at 09:14
Perły „radler” Summer jeszcze nie piłem, więc nie oceniam smaku. Faktycznie nie powinna nosić nazwy radler, co najwyjeż „mix jabłkowy. Z Polskich Radlerów na Warka dominuje. Zgodzę się z autorem, że Shandy ma sztuczny posmak.