Za sprawą piwa Bishop’s Finger na łamach bloga zagościł angielski browar Shepherd Neame – doskonały przedstawiciel tradycyjnego, wyspiarskiego browarnictwa, którego produkty są wyjątkowo łatwo osiągalne w kraju nad Wisłą. Jak już wspominałem poprzednim razem, browar ten za specjalizację obrał sobie styl bitter ale. Generalnie opowiadam się za różnorodnością w piwnym świecie, ale jakoś dziwnie w tym przypadku ta monotematyczność wcale mi nie doskwiera;). O ile Bishop’s Finger należał do podgatunku ESB to nasz dzisiejszy bohater – Spitfire Kentish Ale – zajmuje środkowy szczebel w hierarchii bitterów, a mianowicie Best/Premium bitter ale. Piwo to jest krócej w ofercie browaru niż „Bishop”, bo dopiero od roku 1990. Zostało uwarzone w pięćdziesiątą rocznicę bitwy o Anglię jako hołd dla lotników, biorących udział w walce z niemieckim najeźdźcą, w tym przypadku Luftwaffe. Genezy nazwy chyba nie trzeba wyjaśniać – każdy kto choć przez moment miał do czynienia z modelarstwem lub militariami ten wie jak ten kultowy myśliwiec wyglądał. Przy okazji tego piwa warto też wspomnieć o kampanii promocyjnej w wykonaniu marketingowców z Shepherd Neame, nie jest ona może tak buńczuczna jak ta w wykonaniu BrewDoga ale ma w sobie to coś, co powoduje że czytanie kolejnych reklamowych sloganów nie jest wcale katorgą. Hasła w stylu „No Fokker comes close” lub „No nazi aftertaste” wyraźnie pokazują, że nie tylko nazwa została wzięta z lat 40-tych XX wieku ale także próbuje się przywołać nieco tamtejsze realia i klimat. Jednego jestem pewien: niemieckiego rynku to piwo raczej nie podbije ale kto by się tym przejmował w przypadku na wskroś angielskiego piwa? Nikt Niemcom w końcu nie zabrania nazwać ichniego doppelbocka „Junkers” albo „Panzer Tiger”…
| Browar: Shepherd Neame
| Nazwa: Spitfire Kentish Ale (ekst. 10,25 wag. alko. 4,5 % obj.)
| Gatunek: Best/Premium Bitter
| Metka: zakupione w Tesco za ok. 9 zł
Opakowanie: Podobnie jak i w przypadku innych produktów browaru butelka jest przeźroczysta i baryłkowata. Etykieta w tonacji niebiesko-czerwonej, barwy dość jaskrawe, szybko przykuwają wzrok. Podoba mi się kapsel, który został zaprojektowany na wzór symbolu RAFu, malowanego na brytyjskich samolotach bojowych. Podobnie jak i w przypadku Bishopa na kotrze widnieją informacje na temat barwy piwa, smaku i zapachu.
Kolor: Ciemno bursztynowy, klarowny.
Piana: Nietrwała, dziurawiejąca dość prędko. Minimalna warstewka zostaje jednak dość długo, pozostawia ślady na szkle.
Zapach: Woń brytyjskich ejli to jest to co uwielbiam w tych piwach chyba najbardziej. Wystarczy tylko zanurzyć nos w szklance by wiedzieć, że jest to piwo fermentacji górnej. Dominuje estrowa owocowość oraz nieco trawiasty chmiel. Karmelowość na bardzo niskim poziomie.
Smak: No i jest super. Owocowość dobrze mi znana z aromatu powoli przechodzi w chmielową goryczkę, gdzieś obok wyczuwam posmaki żywiczne i lekką kawowość. Słodowość praktycznie nie zaznaczona, treściwość średnia do niskiej. Goryczka wzmaga się po przełknięciu, według mnie mogłaby być jeszcze mocniej zaznaczona – sprawiłaby że piwo wydawało by się jeszcze pełniejsze w smaku. Na tle Bishopa robi na mnie wrażenie trunku nieco mniej skomplikowanego (brak biszkiptów, toffi), ale i tak pod wieloma względami przypomina swojego cięższego brata. Wysycenie czuć na języku, dla mnie ciut za duże.
Podsumowanie: To co pisałem ostatnim razem mogę powtórzyć i teraz: świetne sesyjne ale, w sam raz do kilkugodzinnego posiedzenia w pubie ze znajomymi. Nie jest zbyt sycące, nie jest zbyt mocne i do tego bardzo przyjemnie goryczkowe. Ciekawi mnie jak mogłoby smakować zaserwowane z tradycyjnej ręcznej pompy w sposób rekomendowany przez CAMRA – podejrzewam że łagodniejsze wysycenie jeszcze bardziej poprawiłoby pijalność i moje ogólne wrażenia.
Jeżeli masz na zbyciu wolne 10 zł i chciałbyś spróbować jak smakuje coś zupełnie innego niż polski, niepasteryzowany lager to serdecznie polecam. Nie gwarantuję, że piwa z południowej Anglii przypadną Ci do gustu ale jednego jestem pewien – nie pozostawią Cię wobec siebie obojętnym, bo nijak nie można im zarzucić bezbarwności smakowej. A o to chyba w piwie (i nie tylko) chodzi , by budzić emocje i jasno adresować swój produkt do konkretnego grona odbiorców.
Ocena:
Autor: Piotrek
Dodaj komentarz