Gdy spojrzymy na polski rynek piwa i spróbujemy porównać go z zasobami naszych sąsiadów, pierwszą rzeczą, która rzuci nam się w oczy będzie deficyt piw lekkich. Ktoś może powiedzieć, że u nas alkohole mocne zawsze cieszyły się większa popularnością, że takie są nasze preferencje jako narodu i ma to swoje przełożenie na piwo. Litwini, Rosjanie czy Ukraińcy też za kołnierz nie wylewają mimo tego lager o zawartości alkoholu poniżej 5% nie budzi u nich żadnej sensacji. Piwo sesyjne, takie którego można wypić kilka i wstać od stołu bez najmniejszego kłopotu, to moim zdaniem artykuł pierwszej potrzeby. Segment „session beer” jest doskonale rozwinięty w każdym kraju, który szczyci się wielowiekową tradycją warzenia piwa. Czesi mają swoje doskonałe „desitki”, Niemcy – Landpilsy i leicht weizeny, Brytyjczycy – całą paletę piw pokroju mild ale, Brown ale, ordinary bitter, scottish ale itp. Pewnym wyjątkiem może być Belgia, gdzie większość rodzimych gatunków to piwa mocne lub bardzo mocne, lecz i tam po chwili poszukiwań możemy odnaleźć orzeźwiającego witbiera, lżejszego saisona czy też któreś z piw fermentacji spontanicznej. Jakbyśmy na świat nie spojrzeli to jesteśmy ewenementem – szkoda tylko, że tak mało płynie z tego tytułu pozytywów.
W sklepie ciężko kupić piwo o ekstrakcie mniejszym niż 12%, w pubie jest to zupełne MIssion Impossible. Piw lekkich nie warzą koncerny, nie lepiej jest na rynku średnich i małych browarów. Pytanie brzmi: czy tak się działo zawsze? Otóż nie, kiedyś polska desitka to nie było żadne niespotykane zjawisko. Jeszcze na początku lat 90-tych takie pozycje miały w swoim portfolio Okocim, Leżajsk, Kujawiak czy Bosman. Wszystko zmieniło się wraz z prywatyzacją. Nowi właściciele dokonali modernizacji zakupionych zakładów i przystosowali je do masowej produkcji piwa, w większości przypadków za pomocą znienawidzonej technologii HGB. Poczyniono także zmiany w asortymencie – w „nowym” piwnym świecie nie miało być miejsca dla lżejszych odmian flagowych marek czy porterów – znakiem rozpoznawczym początku XXI wieku są tak naprawdę dwie puszki – jedna biała z piwem jasnym pełnym o zaw. alkoholu 5,5-6,2% , druga czarna z jasnym mocnym o woltażu ok. 7%. Wszystko co odstawało od tego kanonu uznane zostało za dziwactwo i niezwłocznie wyeliminowane.
Ta sytuacja utrzymywała się długo by nie rzec „za długo”. Na szczęście rynek pomału dojrzewa także i do tych zmian – browary dostrzegają w końcu, ze 6% alkoholu wykręcone z 12 Blg to wcale nie atut. Swoje próby miał Konstancin, który wypuścił swego czasu bardzo udane Zdrojowe. Szkoda, że byłą to krótka przygoda i że jego następca Konstancin Lekkie nie jest już ani tak dobre ani tak tanie. Potem do ataku ruszyła Pinta ze swoją „Pierwszą pomocą” i to chyba był bodziec dostatecznie silny dla rynku by tą tematyką zająć się na poważnie. Na przestrzeni ostatnich paru miesięcy pod strzechy sklepów trafiły dwa piwa ewidentnie sesyjne – Pils Jurajski z Zawiercia oraz Wrocławskie z browaru lwóweckiego. Czy są to premiery warte poznania przed zbliżającym się sezonem grillowania? Zobaczmy!
Nazwa: Jurajskie Pils (ekst. 9%, alkohol 4,0%)
Opakowanie: Kolorystyka piw zawierciańskich generalnie do mnie nie trafia (z kolei zawartość butelek jak najbardziejJ) – jest szaro-bura, niewyraźna i sprawia wrażenie nie do końca profesjonalnej. Jeśli butelki stoją w sklepie nie przy samej ladzie to trzeba się dobrze przypatrzeć by zamiast np. pilsa nie chwycić za Jasne Pełne czy ciemną pszenicę. Kapsel golas, fragment z kontry o dodawaniu polskiego chmielu w trzech etapach brzmi interesująco…
Wygląd: Tak jak napisał producent: jasno słomkowy. Mimo wszystko trochę zbyt blady, może odrobina słodu karmelowego dodałaby mu nieco głębszej barwy? Dostrzegam też delikatną opalizację, mimo że do upływu terminu przydatności zostało jeszcze parę miesięcy a piwo brałem z lodówki. Sporo drobnych bąbelków pędzi ku górze po najmniejszym poruszaniu szklanką – znów spodziewam się wysokiego wysycenia CO2.
Piana: Mizerota, miałem ogromny problem z wytworzeniem piany. Opada błyskawicznie, składa się z wielu „grubych” pęcherzyków, słabo brudzi szkło. Od połowy szklanki absolutny brak białego kożucha.
Zapach: Nie raz mówiłem, że węch moją mocną stroną nie jest ale ten Pils stanowi dla mnie absolutne wyzwanie jeśli chodzi o sensorykę. Lekki słód, trochę stęchłej piwnicy…nic wyraźnego.
Smak: Pierwszy łyk to absolutny szok ale niestety na minus – uczucie wodnistości i smakowej pustki. Na szczęście z czasem jest lepiej – do głosu dochodzi słodowa baza i uczucie nieco większej treściwości. Słodowość jest taka nietypowa, nieco słodkawa, kojarzy mi się z niektórymi piwami niskoalkoholowymi. W tle posmaki piwniczne (zaakcentowane również w zapachu), nie do końca przyjemne i nie zupełnie na miejscu. Goryczka tylko pobrzmiewa gdzieś w oddali, sprawia wrażenie nieco metalicznej. Test skórny nie daje mi jednak podstaw do stwierdzenia, ze w piwie występują cząstki żelaza.
Podsumowanie: Skłamałbym gdybym stwierdził, że musiałem się zmuszać do ukończenia tego piwa – jest jak najbardziej pijalne mimo kilku mankamentów. Niestety niewiele się w nim dzieje, całość jest dość monotonna, bez wyraźnego akcentu. Winę za to ponosi nikły aromat, który jest wręcz na granicy percepcji oraz deficyt posmaków chmielowych – bez nich goryczka traci na szlachetności. Określenie „pils” jest w tym przypadku nadużyciem.
Nazwa: Wrocławskie (ekst. 10%, alkohol 4,2%)
Opakowanie: Ogólna koncepcja jest niezła, panorama dawnego Wrocławia, zielona kolorystyka i herb z czarnym orłem kojarzący się z województwem dolnośląskim. Podoba mi się wyeksponowana zawartość ekstraktu, nie podobają czarne paski na etykiecie głównej i krawatce – trącą trochę amatorszczyzną. Krawatka przyklejona oczywiście krzywo ale to już swego rodzaju standard ;).
Kolor: Jasno złoty, idealnie klarowny, apetyczny. Pasowałby i do 11%.
Piana: początkowo wysoka i drobna, opada szybko. Cienka warstwa unosi się jednak do końca i pozostawia drobne ślady na szkle.
Zapach: Jest wyraźny słód, trochę świeżego chlebka i muśnięcie chmielu. Całkiem przyjemny aromat o średniej intensywności.
Smak: Piwo jest zaskakująco treściwe i to od pierwszego spróbowania. Balans co prawda jest znów po stronie słodu ale po przełknięciu czuć średniej mocy goryczkę „owiniętą” w posmaki chmielowo – chlebowe. Wysycenie średnie lub średnio-niskie. Piwo wysoce pijalne, po jednym łyku od razu chce się brać kolejny. Co prawda piłem już wiele bardziej smakowo rozbudowanych dziesiątek z Czech ale muszę przyznać że trafiałem też i na uboższe.
Podsumowanie: Może nie jest to archetypowy pils ale na pewno Wrocławskiemu jest do niego bliżej niż wcześniej omawianemu piwu z browaru Na Jurze. Mnie Wrocławskie smakowało bardziej niż dwa flagowe, lwóweckie wyroby(Książęce i Ratuszowe). Miało więcej charakteru i naprawdę wysoką treściwość. W cenie 2,80 za butelkę piwo to jest tańsze od puszkowego Okocimia i mniej więcej w cenie blaszanego Lecha Premium. Teza, że piwa z browarów regionalnych są za drogie dla ogółu pomału upada. Przelicznik cena-jakość jest w tym przypadku bardzo korzystny i myślę, że w końcu doczekałem się odpowiedniego piwa na ugaszenie pragnienia w letnie upały. Wrocławskie jest orężem, który może skutecznie przełamywać stereotypy o smakowym ubóstwie piw lekkich.
Cały pojedynek rozstrzygam na korzyść Wrocławskiego pilsa. Poza tym cieszą mnie informacje o dostępności tego piwa z beczki liczę, że zagospodaruje ono miejsce w barach po dawnym Piaście. Zawiercie przegrywa to starcie zdecydowanie – Jurajskie Pils to jak dotąd najsłabsza propozycja tego browaru, który w moim prywatnym rankingu zajmuje zawsze czołowe lokaty. Warto by było dopracować ten produkt, bo przy Bursztynowym, Jasnym Pełnym i Czekoladowym na jednej półce wygląda blado.
Ocena Jurajski Pils
Ocena Wrocławskie
25 kwietnia 2012 at 13:22
Wrocławskie idzie dorwać w Łodzi za 2,10 + kaucja ;)
25 kwietnia 2012 at 14:45
Tylko mogę pozazdrościć. Nie ma w tej cenie lepszego piwa „codziennego”.
26 kwietnia 2012 at 17:19
W samym Wrocławiu nie znalazłem niżej niż 2,55+kaucja – i gdzie tu sprawiedliwość? ;)
25 kwietnia 2012 at 20:18
kiedyś Zdrojowe teraz Lekkie z Konstancina! chyba poprawili recepturę w por. z zeszłym rokiem, dodali goryczki, kolor jest ciemniejszy i piana wyższa, prawie jak czeska 11stka, polecam :)
28 kwietnia 2012 at 00:24
Czy pisząc „dawny Piast” autor ma na myśli wspominanego przez wszystkich z rozrzewnieniem „wrocławskiego fulla”? Gdyż tego ostatniego znam, podobnie jak Grodziskie, tylko z opowiadań „starszaków”.
Nowa etykieta w sklepie była dla mnie sporym zaskoczeniem, bo niczego wcześniej o tym piwie nie słyszałem. Sprawdziłem „Smaki”, odwiedziłem stronę browaru – nic! Znaczy, nie wiem, co mam w ręku…, bo to coś nie powinno istnieć;-)
Zawartość zaskoczyła mnie pozytywniej, niż się tego spodziewałem. Piwo ma charakter i nie jest wodniste. Po piewszym wiedziałem, że z chęcią jeszcze po nie sięgnę.
A tymczasem Holba Serak…
30 kwietnia 2012 at 13:03
Autor generalnie miał na myśli cały zestaw piw oferowanych na rynku pod banderą Piasta (10%, 11%, 12%, Magnat, Porter itd). Ogólnie Dolny Śląsk zawsze kojarzył mi się z regionem gdzie przywiązanie do browarnictwa lokalnego było większe niż w pozostałych stronach. W samym Wrocławiu przez długi czas funckjonowały aż 3 browary (Piastowski, Mieszcczański i Zakrzów) a oprócz tego jeszccze Świebodzice, Ziębice, Boguszów, Sobótka, Radków, Wałbrzych oraz 3 browary wchodzące w skład Lwóweckich Zakładów Piwowarskich. To bylo browarnicze el dorado, które na początku XXI wieku zostało zredukowane do jednego browaru przemysłowego i jednego restauracyjnego.